Franio.


Franio.
Nasz pierwszy kot.
Oczko w głowie.
Niebo, ziemia, słońce, księżyc.
Skarb najsłodszy.

Gdy go adoptowaliśmy, miał około 3-3,5 miesiąca. Był szarawym wypłoszem (zdjęcie w poprzednim poście), ciekawym wszystkiego i wszystkich. W nowym domu od początku czuł się dobrze- zwiedzał, skakał, próbował, odkrywał. Grzecznie jadł, spał, celował w kuwetkę. Nie mogłam uwierzyć, że ten kot wychował się w schronisku, a nie w domu, z ludźmi.
Ma cudowne, zielone oczy. I te jego oczy są tak mądre, rozumiejące, rozmawiające... Nie da się w nich nie zakochać. Gdy poluje, jego źrenice zamieniają się w okrągłe węgielki. I nie ważne, że obiektem zainteresowania jest papierek, stopa, czy kawałek sznurka.


Gdy był mały, bardzo lubił żółty ser. Nie, żebym mu go dawała. Wyjadał mi z kanapek, z miseczki, czy gdzie tam akurat był. Teraz już nie wykazuje nim zainteresowania. Uwielbiał też zabawę wędką, która mogła go zbudzić nawet z najgłębszego snu. Teraz wędka dostaje swój czas tylko gdy kot ma dobry humor. W innym wypadku jest ignorowana.
A co się nie zmieniło ani trochę? Jego miłość do pluszowych myszek. I to nie takich miękkich. Chodzi o takie plastikowe, grzechoczące myszki, oklejone pluszem, z piórkowymi ogonami (można je kupić tutaj. Takie same są w sklepach zoologicznych, ale dużo droższe...). Kiedyś musieliśmy kupić większy zapas, bo mysie co chwilę ginęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Najczęściej znajdowały się w trakcie sprzątania - od 2 do 4 było pod łóżkiem, kolejne 2 między szafami... Jedna nawet wylądowała kiedyś pod lodówką! I nie ważne, czy myszka jest nowa, czy stara, ma jeszcze ogon, czy już zupełnie nie, czy grzechocze, czy już pogubiła kuleczki (chociaż te grzechoczące są preferowane).


Co jeszcze lubi nasz Franio?
Karmę z królikiem. I łososiem. Taki z niego smakosz. Jest też wybredny. Nie będzie jadł karmy, która nie ma sosu. Kupujemy puszki mięsne z zawartością mięsa powyżej 90-95%? Franek będzie nimi gardził, bo nie mają sosiku, a jedynie lekką galaretkę. Nawet zmiksowanie i rozpłynnienie nic nie daje. Karma ma być po prostu w sosie. Im więcej sosu, tym lepiej.
A woda? Woda najlepiej smakuje ze szklanki. Najchętniej z tej, z której przed chwilą pili koci rodzice. Może też być jakakolwiek szklanka czy kubek. No i woda z kranu! To dopiero rarytas! I też taka woda, co jest w zlewie, albo w umywalce, albo w wannie... Ale musi jej być na tyle mało, żeby łapki nie poczuły, że są mokre, bo będzie wrzask, pisk i ucieczka!


Największą radość sprawia mi, gdy Franio przychodzi się przytulać. A zdarza mu się i to wcale nie rzadko. Najczęściej przychodzi gdy jest zmęczony, a ja akurat siedzę na łóżku. Przytula mi się do nóg (tak, wiem, nie o nogi mu chodzi, tylko o kocyk na nich), mruczy i zasypia. Czasem przychodzi też wieczorem. Specjalnie dla niego przy ścianie łóżka leży puchaty kocyk. Gdy ma ochotę, kładzie się na nim. ugniata go, liże, a potem zasypia. Z nami. Dzielę się z nim również przestrzenią sypialnianą - w rogu łóżka stoi jego legowisko - rekin, w którym śpi, gdy ma ochotę. Jest blisko nas, ale na tyle daleko, aby nie dać się pogłaskać!


Co prawda bywały z nim problemy. Głównie behawioralne. Bywał nieco agresywny, gryzł ręce, załatwiał się poza kuwetą (z powodu, że chciał nam powiedzieć, że nie podoba mu się nasze zachowanie - sprawdzono). Na szczęście udało nam się go poznać na tyle, aby umieć się z nim porozumieć. Gdy zdarzają się powroty do starych nawyków, mamy wypracowane zachowania, które pozwalają nam zatrzymać falę agresji. Poza tym - ufamy sobie, i Franio wie, kiedy robi coś źle. Powiem Wam, że taka relacja z kotem to skarb.


Nadszedł jednak czas, gdy Franek przestał być jedynakiem, a zaczął pełnić funkcję starszego brata. Stało się to mniej więcej równe 1,5 roku po jego adopcji. Dość szybko zaakceptował Nini, zaczął dzielić się z nią swoimi zabawkami, kocykami, drapakami, a nawet miseczkami (chociaż każdy ma swoje!). Czasem zdarza mu się ją gonić i gryźć, ale robi to dla zabawy. Niestety, gdy był mały, mama nie nauczyła go, gdzie jest granica między zabawą a agresją. Teraz na nas ciąży ten obowiązek, więc staramy się, jak możemy, by ich zabawy były bezpieczne. Najczęściej, gdy słyszymy syki i krzyki, i gdy któreś z nas (ja albo mąż) pojawimy się w polu widzenia kotów, to bójka ustaje. Czyli wiedzą, że gdzieś leży granica. Jesteśmy na dobrej drodze.

Nini opiszemy, gdy już będziemy o niej więcej wiedzieć. Ciągle się poznajemy, uczymy się siebie, swoich zasad, nawyków, granic.

A Wy? Jak opisalibyście swoje koty?

Komentarze

  1. Kota co prawda nie mam, ale mój pies jest tak samo rozpieszczony:) i wybredny co do jedzenia:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz